nasi

Wszędzie nasi. Polacy są najliczniejszą mniejszością narodową na terenie Islandii. A Islandia mała. Nie zdarzy się więc, że pójdziesz do pracy i z samymi Islandczykami, jak się nie zdarzy, że ci renifer zapuka nosem w okno wespół z miśkiem polarnym. Zdarzy się natomiast, że pójdziesz do pracy na kuchnię, a szefem kuchni będzie Polak.

I będzie tak o: najpierw zapyta cię skąd jesteś z Polski, głośno westchnie, a następnie niepytany powie, skąd jest on i będzie to miejscowość wyartykułowana z dumą. Później cały zadowolony, że krajanka oprze się o blat, przy którym ty próbnie ciachać będziesz pietruchę i beztrosko podrzucając nożem po sufit, powie ci nagle – będą z ciebie ludzie. A z was będą kumple.

Codziennie ci taki Mariusz opowie coś o sobie. Ot że cztery lata pracuje już, nikt inny tam dłużej od niego, mięczaki, po tygodniu się zwalniają, pracy się boją, nie wiedzą, co to praca. On, Mariusz, czasami po trzysta godzin robił w miesiącu, nie spał, nie jadł, dla niego normalka.

Do tego swój biznes zakłada, na swoje chce pójść. Taki Mariusz nie lubi mieć szefów nad sobą, po prostu nie jest do tego stworzony, by nim kierował ktoś. Ma już cały biznesplan i opowie ci o nim, czy tego chcesz, czy nie. Otóż zamierza Mariusz sprzedawać polską kiełbasę, pędzić polski bimber, polski wypiekać chleb. Myśli sprowadzać z Polski polskie buraki, polskie ziemniaki, sprowadzi żurek w proszku.

Opowie ci Mariusz o finansach i awansach, i jakich nie wykręcił wałów, hehe. Wszystko ci powie, jak małe dziecko. Jak mu się wiedzie super, że w Polsce tego nie miał, w Polsce tylko mięczaki pozostawały, według niego, które się boją sukcesu, boją języków obcych. On się nie boi niczego, języki zna, islandzki to rozumie co się do niego mówi, tylko nie wie jak odpowiedzieć czasami, ale wszystko rozumie, można do niego śmiało gadać. Do szkół nie będzie chodził, nie ma niestety czasu, cały mu idzie w sukces i w napinanie mięśni. Uważa jednak, że głupio się uczyć, on się nie uczył nigdy, tyle co maturę ma, a pa jak ekstra skończył. Mariusz, z tego wynika, skończył już, osiadł, osiągnął ten poziom sukcesu, którego nie da się dalej mnożyć.

Popyta Mariusz o uczucia. Czy chłopaka mam. Czy Polak. Bo uważa Mariusz, że Polki dla Polaków i nikt go nie przegada. On miał dużo dziewczyn, jedne były głupie, że go zostawiły, teraz na pewno tego żałują. Dowodzi tego radykalny na fejsbuku wzrost zainteresowania jego osobą od czasu, kiedy wyjechał. Wzrosła liczba komentarzy pod zdjęciami z fajnymi widoczkami. Te dziewczyny plują sobie w brodę, teraz szczególnie, kiedy po wsi poszła fama, że Mariusz biznes rozkręca gdzieś w Irlandii czy gdzieś, że się ustatkował, auto ma, kierownik jest w najmodniejszej restauracji.

Będzie też tak, że owszem, Mariusz rodak, ale nade wszystko szef. Nie można zapominać, że szef ma pełne prawo usiąść dupą na kuchennym blacie i rzucić w ciebie podgnitą cytryną. Żeś dla Mariusza placem zabaw. Że trzeba się było wspinać po drabinie zamiast pierdół w szkole uczyć wydumanych, po co to komu. Że teraz patrzysz na sukces tylko zamiast go doświadczać. Powie ci Mariusz wprost, że jeszcze nic straconego tak naprawdę, że jeszcze możesz wyjść na prostą, jak to się mówi, tylko musisz zęby zacisnąć i pieniądze odkładać, a później kupić sobie taką budę na kółkach i w niej kiełbasę wysmażać i sprzedawać z przebitką na milion rodakom swoim, braciom. A także i innym ludziom, polska kiełbasa jest przecież najlepsza. Nie jakaś tam z barana.