Home » Uncategorized » rozmowy o pracę

rozmowy o pracę

O szukaniu pracy było już i było. I znowu będzie. Bo to jest temat rzeka, to jest rzeka, do której się wchodzi po wielokroć.

Idę na rozmowę do ekstra firmy, największej tu, w której B. pracuje, do firmy, co wszyscy, którzy w niej nie pracują mówią, o kurczę, to to jest firma i zniżają głos, mówiąc to, i patrzą w dal. Na stanowisko aplikuję koordynatora projektów. Nie interesuje mnie to nijak, kusi mnie jedynie praca od poniedziałku do piątku w ludzkich godzinach i za dobrą kasę. Przygotowuję się więc sporo, umiem odpowiedzieć na wszystkie pytania, przychodzę, wyglądam profesjonalnie, tak się też czuję, czekając na swoją kolej zamyślam się o byciu kobietą w garsonce i z neseserem, i myślę, że mogłabym się w tym odnaleźć, wyobrażam sobie sytuację, w której leżę w łóżku, w białej pościeli i w uczesanych włosach, i kremując ręce kremem, mówię do B., pracujemy teraz nad ważnym projektem. Rozmowa idzie mi świetnie, odpowiadam płynnie, jestem pewna siebie, zabawna i szałowa, język giętki mówi wszystko, co pomyśli głowa. Panie mi mówią, że odpowiedź dostanę za miesiąc, ja niemal wiem, że pracę za miesiąc mam, choć na głos nikomu tego nie gadam. Resztę dnia spędzam jak królowa, myśląc, że pierwsza garsonka będzie granatowa. Po miesiącu otwieram z firmy mejl, a w nim odmowa.

Idę na rozmowę do organizacji, co pomaga kobietom, które padły ofiarą przemocy. Idę i bardzo chcę dostać tę pracę, napisałam ckliwy list, w którym przyznałam się szczerze, że nie mam z pomagania żadnych certyfikatów, ale że będę świetna i wszystko pojmę w mig. Zależy mi jak mało kiedy, choć mało kto ze znajomych moich uważa, że to dobry pomysł, taka praca, taka praca, uważają znajomi moi, to ból i płacz. A ja uważam, że ból i płacz jest wtedy, kiedy musisz pokroić wiadro cebul. Idę i cała się z nerwów trzęsę, co mi się nigdy nie zdarza, nie umiem sobie przypomnieć ani jednego zdania, co przeczytałam o organizacji i jej założeniach, zachodzę w głowę, kto ma komu pierwszy podać rękę, myślę, że zrobię z siebie wariatkę na wejściu już oraz że zaraz zemdleję albo przynajmniej zwymiotuję. I że czemu się tak denerwuję. Wchodzę tam, siedzą dwie baby i szklanka wody, mi się trzęsą ręce i nogi, baby mnie informują, że rozmowa potrwa 30 minut, dają mi jakieś do przeczytania rzeczy i żebym je podpisała po przeczytaniu, czytam bez zrozumienia, bo te patrzą na mnie w ciszy, podpisuję na oślep, następną dają mi kartkę, tam jest pięć pytań, do każdego pięć podpunktów, pytam, co to, one że o to zapytamy zaraz, oko mi lata po tekście, myślę, już po mnie, myślę na żadne z tych pytań nie odpowiem, czuję się jak na egzaminie, którego wiem, że nie zdam i pozostaje mi jedynie błagać o inny termin, pozostaje mi się rozpłakać i położyć w kątku pokoju, panie pytają, czy możemy zacząć, ja czuję, że będzie szoł, że będzie zaraz zabawa w pomidora, w której ja robię z siebie pajaca, a one całą swoją energię koncentrują na tym, by się nie roześmiać. Odpowiadam na te pytania, choć moje odpowiedzi nic nie mają z pytaniami wspólnego, panie coś notują, kiwając głowami, że proszę kontynuować, ja się łapię na tym, że po raz czwarty mówię to samo tylko innymi słowami, łapię się na tym, że w mojej głowie zamiast stu pomysłów pojawia się głos, który woła, wstań i wyjdź, wstań i wyjdź, wstań i wyjdź, i że woła on coraz głośniej i nieprzerwanie. Po ostatnim pytaniu mówię paniom, że jest mi potwornie wstyd i że ogólnie jestem mądrzejsza niż mogłoby się zdawać, i że serio będę na tej pozycji świetna, głównie dlatego, że mi zależy, i czuję jak robię się coraz mniejsza i mniejsza, i cichsza, i postanawiam sromotnie się zaraz upić, ale dociera do mnie, że jest 10 rano, ja się nie mam z kim upić i że nie powinnam pić w obcasach, że może będzie lepiej zjeść wielkie ciasto, zjeść cały tort, płacząc weń, że nie mam pracy i jestem gruba. Dzień później dostaję mejla, że nieudana była z dostaniem pracy próba.

Idę na rozmowę o pracę, co w jakiejś ma być agencji marketingowej. Nie boję się nic, jestem pewna siebie. Ale też nic się nie boję, bo mi intuicja podpowiada, że to nie to. Rozmowa jest w urzędzie pracy, leje deszcz, idę w obcasach, jestem zgubiona i zła, nie rozumiem gpsa, docieram na styk z deszczem na okularach i w rozczochranych włosach. Koleś od rekrutacji jest spóźniony 20 minut, więc każą mi czekać, dopiero teraz zaczynam się zastanawiać, czemu mamy rozmowę tu, a nie w biurze firmy. Wołają mnie, idę, koleś podaje mi rękę, wyprostowany jak struna, mi upada parasol, na jego twarzy zaduma. Koleś pyta, czy dowiedziałam się czegoś o firmie, ja mu mówię, że tak, streszczam, a on przerywa mi i mówi, tak się składa, że poczytała pani nie o tej firmie, co trzeba. My się nazywamy tak jak oni, ale to co pani poczytała to nie my. Super, nie macie biura ani strony internetowej, dziady. Nie mówię nic, on mówi, zajmujemy się pomaganiem potrzebującym. Oho. Zbieramy fundusze na chore dzieci i psy. Naszą filozofią jest sprzedaż bezpośrednia, nie wierzymy w magię reklam, kampanie społeczne ani slogany na bilbordach. Wierzymy, że człowiek kupuje człowieka. Pytam się wprost, chodzicie po domach? Na co on otwiera laptop i pokazuje mi mapę Irlandii Północnej i tam paluchem jeździ, że to już mają, ten region, ten region mają w połowie, a całą resztę planują mieć za moment. Pytam jeszcze raz, chodzicie po domach? A on przechodzi w drugą zakładkę i mówi, za dziesięć podpisanych umów jest duży bonus, a jeśli pani utrzyma sprzedaż, zostanie pani team leaderem. Chodzicie po domach? Wierzymy, że to najskuteczniejsza metoda dotarcia do innego człowieka. Wsadzić mu but w drzwi. Świat ze mnie drwi.

111

 

Leave a comment