ciemno

Wierzą tu wszyscy w elfy i trole. W istoty nadprzyrodzone. Wierzą, że te siedzą na szczytach gór, a kiedy zaświeci na nie słońce zamieniają się w głazy. Że wyglądają jak ludzie, choć są bardziej eleganccy. Że czasami można je zobaczyć ot, choć częściej widzą je ci tylko ze zdolnościami jasnowidzenia. Wierzą tu wszyscy, że te elfy i trole mają swoje gospodarstwa, tylko niewidzialne, niewidzialne mają barany. Że są dobre i nie, te istoty, ale na bank są.

Wierzą ponoć temu, że dawniej, kiedy mieszkali w oddalonych od siebie miejscach, w warunkach pustynnych, gdzie ani zwierzęcia, człowieka czy rośliny, cali siedzieli zadziwieni, że skąd to wszystko. „Czy życie w  bliskości gorących  źródeł,  wulkanów  i   lodowców na  niedużej  w  końcu  wyspie, smaganej  przez wichury i oblewanej falami oceanu, nie skłania do wiary w istoty nadprzyrodzone, inne niż chrześcijański Bóg? Bo przecież Bóg nie może być tak okrutny i niesprawiedliwy” – pisze Jacek Godek, tłumacz literatury islandzkiej na język polski.

Czytam te ich historie złe, czy chcę, czy nie, później budzę się w nocy i z wykrzywioną buzią zapalam światło, wierząc, że bujda to i srając, że nie. W tych historiach pełno jest nawiedzonych domów, do których sprowadzali się coraz to nowi lokatorzy, głupio ciesząc się z niskiego czynszu. Nikt nie mógł spać w tych domach, nikt nie wiedział czemu, światła się tam zapalały i gasły, w lustrach pojawiały się obce odbicia, a w powietrzu unosiły zapachy, niewyszłe spod pokryw gospodyni. Pełno jest historii o duchach dziewcząt, co wieszały się z miłości i straszą po górskich schroniskach. Są hotele, które z miejsca ostrzegają, że gość może dostać klucz, ale w tym pokoju dzieją się dziwy. Są hotele, które nie ostrzegają.

Jest przecież Hofdi w Reykjaviku. Taki dom, co blisko morza, w którym się spotkał Reagan z Gorbaczowem. Kiedyś mieszkał w nim prawnik i poeta, co w trakcie prawniczych popisów uznał za winną dziewczynę, która urodziła dziecko bratu, i dziecko jej odebrał. Ta dziewczyna powiesiła się po tym, a poeta do końca życia nie mógł pozbyć się uporczywych halucynacji, że stale ją widzi. Wyprowadził się z domu, a po nim zamieszkali tam dyplomaci, co też szybko zwiali, bo nie wiedzieć czemu nie spali, się bali. Następni lokatorzy narzekali na obecność białej damy i dziwny w po nocach rumor. Od lat 50. dom należy do miasta i odbywają się w nim zabawy, podczas których raz po raz spadnie ze ściany obraz, zgaśnie światło, zrobi się wielka hałastra mimo wspólnego z przestrachu nieporuszania się gości. A jak Reagan przyjechał i Gorbaczow to ponoć wszystko się w domu psuło, nic nie działało, kserokopiarka, drukarka, długopis.

Wyjeżdżając z Reykjaviku podobno natknąć się można na młodą pielęgniarkę, co często zatrzymuje samochody, prosząc o podwiezienie. To duch kobiety, która pracowała w nieistniejącym już szpitalu, i której okoliczności śmierci są wciąż nieznane. Kto ją weźmie ze sobą sprowadzi na siebie katastrofę.

Takich historii multum. Kiedyś jechaliśmy na wycieczkę i na farmę zajeżdżamy, bo tam ciekawe auta. Nagle jeden z nas zauważa, że dziwnie tu, że coś jest nie tak, w drzwiach domu brodaty starzec, co się nie porusza tylko na nas patrzy. Trwa to chwilę, atmosfera gęstnieje, ktoś z nas dodaje, że ten dziad z pewnością morduje kogoś po piwnicach, kogoś z pewnością więzi, wszyscy przytakujemy, odjeżdżamy w podskokach.

Do tego czytam horror, taki ze mnie zuch, o Vesmannaeyjar, o tej wyspie gdzie wulkan w latach 70. Tam wszyscy uciekli, wszyscy przeżyli, a ja czytam horror, że nie, że leży ciało przy ciele, odrąbana w reklamówce głowa, że grasował tam duch.

Do tego pół roku prawie budziłam się o piątej rano, bo praca. Zima, nie zima, ja leciałam, nie leciał więcej nikt. I przyznam, że zdarzało mi się myśleć, wszystko tu jest moje, każdy budynek i cały śnieg, całe to zimno i góra w oceanie. Myślałam o sobie po królewsku. Nie ma nic złego w takim myśleniu. Częściej jednak było, że z buzią otwartą i buzią w podkowę machałam chaotycznie głową, czy nie zeżre mnie wampir z duchem, czy zza winkla nie wyjdzie coś. Do pracy niemal biegłam. To niespotykane tak lecieć ulicą, nie mijać nikogo, tak lecieć, kiedy ciemno, odwracać się co chwila, pocić w środku zimy. A jeszcze takie ulice, gdzie same zakamary? Raz podskoczyłam na widok choinki, innym razem długo z ręką na sercu, kiedym przewieszone przez barierkę ubrania robocze. Strach pobudza wyobraźnię. Napędza strach.

A w robocie taki koleś, co na nockach robił, całe noce z nosem w horrorach, przyłaził do nas i mówił, dziewczyny, jak żeście szły, za wami szedł jakiś cień, widziałem na kamerach. Przy śniadaniu z nami siedział, opowiadał jak na północy mieszkał, jak baba nad nim  z siekierą stała, baby duch. I niby ale głupi, ale buc, ale zostań se później na noc sam, gdzie się jasno robi o 11, nie o 6, więc dłużej trwa horror, gdzie wieje i leje, dudni coś ciągle, gdzie wszyscy spokojnie przyjęli, że duchy są, przyłażą i straszą, a tobie tak łatwo się pogodzić nie udaje, patrzysz na drzwi, myślisz, błagam nie, już ci się prawie zdaje, że się klamka poruszyła, miśkowi od ściskania powyłaziły oczy, patrzysz przez okno, tam nikogo, jesteś na bezludnej wyspie sam, nie uratuje cię nikt, ta dam. fot. Marianna Chade