Craigavon

Zamieszkaliśmy w miejscowości tak maleńkiej, że nie ma kościoła. Biblioteki. Knajpy nie ma. Kawiarnia to tylko w centrum handlowym. Bo centrum handlowe jest. I park z jeziorem. I przystanek autobusowy z którego możesz do pobliskich miast. W 17 minut. W jednym mieście jeden pub, w drugim drugi. Po dwie kawiarnie. Po kościele. Po basenie. Po Subwayu. Nie ma kina. Kino będzie dopiero za kilka miesięcy. Będzie niesamowita z kina radość i fotele rozszarpane w mig. Jest milion sklepów z używaną odzieżą. Tyleż drogerii. Niewiele restauracji za to w każdej kurczak w cieście i wszystko w głębokim oleju. Sporo kebabów i smażalni o wymiarach fotobudki. Sporo sklepów, że wszystko za funt. Bank na banku. Mięsny na mięsnym. Warzywniak. Karaoke w każdy czwartek. Dużo organizacji wspierających ofiary agresji, depresji i niepowodzeń. Wszystko otwarte od 9 do 18. Tylko Tesco całodobowe. A w Tesco wszystko. Jak pierwszy raz byłam, wyłam. Że półki jak nieskończone myślniki, towary jak wykrzykniki. Że ile smaków wszystkiego, ile kolorów, jakie ceny przystępne, jakie piękne dzbanki do herbaty.

W ogóle na starcie to był raj. Dom wielki z wielką kuchnią, salon z kominkiem,  ogród i w nim zieloność, wanna w łazience, łazienka jak dla trzech, a nas dwoje, rower błękitny, pomidory czerwone i pękate. Do tego loty stąd wszędzie, mogę spontanicznie do Hiszpanii, mogę do mamy ot, cześć, na bigos wpadłam. Na starcie to był raj, bo na starcie nie musiałam pracować. Przez trzy miechy. Na zasiłku pociągniętym z Islandii, jak królowa na długich i płatnych wakacjach mogłam wszystko. Mogłam urządzać dom i prowadzić ogród. Mogłam patrzeć w okno i spisywać myśli w kajet, jak to robią dziewczyny na filmach. Mogłam jeździć rowerem i nigdzie się nie spieszyć, na basen mogłam codziennie, mogłam nauczyć się ciasta piec, nadrobić lektury, języki podszkolić, próbować fryzury i stroje, mogłam przewieszać firany i jedyny w domu obraz, i posprzątać w komputerze. Mogłam obejrzeć Przeminęło z wiatrem, bo nie widziałam. Napisać mejle i powieść, na wolontariat pójść, coś pomóc w czymś komuś, mogłam uporządkować myśli i kremować buźkę. Mogłam kąpiele brać i jeść na śniadanie lody. Wstawać o każdej godzinie i siedzieć w łóżku z serialem o babach. Mogłam każdy dzień spędzić inaczej, a wszystkiem spędziła jednakowo. Przez pierwszy miesiąc. Na telefonie spędziłam, płacząc i krzycząc, że proszę mnie nie przełączać, proszę mnie wysłuchać, proszę załatwić moją sprawę!

Tak o: jeśli popracujesz minimum pół roku w kraju, który wchodzi w skład europejskiego obszaru gospodarczego i na terenie tego kraju staniesz się osobą bezrobotną i zechcesz wyjechać za pracą w inne miejsce (EOG) to ów kraj, coś w nim robił może, jak się zakręcisz, wypłacać ci pensje przez trzy miesiące. Formalności prawie nie ma, dwa dokumenty na krzyż. W nowym miejscu musisz do urzędu pracy pójść, dać dokument, podpisać dokument inny, który faksem szybciutko leci w kraj poprzedni. I już. Pikuś. Masz na to pięć dni roboczych. Załatwiania pięć minut. To idę. Baba patrzy jak sroka w gnat. To na mnie, to na dokument. Więc jej mówię, że przyleciałam z Islandii, stamtąd mam zasiłek, tu mam dokument na potwierdzenie, czy może pani przefaksować im inny dokument, co mówi tyle tylko, że tu doleciałam, że się zarejestrowałam. Sroka w gnat. Słup soli. Kamień w wodę. Przyłazi druga baba. Zaraz trzecia. Trzeba będzie wypisać dokumenty. Dokumentów trzy kilo. Prośba o zasiłek. To im mówię, nie nie, ja zasiłek mam, ja tylko panie proszę, żeby im potwierdzić, że jestem, doleciałam, że się zarejestrowałam, raz, raz, raz, bo mi tu leci czas. Baby, że nic z tego, dokumenty trzeba pisać, taka procedura. To piszę je dla świętego spokoju i lecę z nimi drugiego dnia. One że dobrze, to teraz proszę czekać kilka tygodni, aż zapadnie decyzja. Jaka decyzja? O przyznanie zasiłku. Ale ja już mam zasiłek, proszę mi przefaksować ten dokument, i po sprawie. To nie leży w naszej kompetencji. A co leży? Proszę czekać, od czterech do sześciu tygodni. Te dokumenty wyślemy teraz dokądś, stamtąd gdzie indziej, później jeszcze gdzieś, aż kiedyś trafią do Belfastu, ktoś kiedyś pochyli się nad nimi, coś postanowi, da nam znać, a my damy znać pani, tymczasem do widzenia. Więc przychodzę z B. następnego dnia. I z miejsca, że z kimś kompetentnym chcemy, baby oburzone, nastroszone, znowu ta Islandka przyszła, dobrym ludziom żyć nie daje. Kompetentna mówi, że nic zrobić nie może, ma związane ręce, faksu nie prześle, bo to nie jej brocha, poda mi za to numer na infolinię, o. Dzwonię. Odbiera na chybił trafił ktoś, opowiadam, co za sprawa i słyszę, że a to nie w moim zakresie jest, już przełączam, gdzie trzeba, opowiadam znów, znów ktoś, że a co to to nie, to gdzie indziej trzeba zagadać, więc zagaduję od nowa, na co ktoś, transfer pieniężny to nie tu, to mamy specjalne podbiuro, w podbiurze nikt nie wie nic, ktoś mi sugeruje, bym wróciła do bab i je poprosiła o wysłanie faksu, może jednak wyślą. Osły i barany. Wracam do bab, a one nie i nie. Pięć dni roboczych strzeliło jak z bicza, Islandia mi pisze, co jest grane, zasiłek zatrzymany, w gruzach moje plany. Drukuję dokument, o który w całej tej sprawie chodzi, niosę babom, a one, że skąd to mam. Z internetu, mówię, choć mam ochotę powiedzieć co innego. Baby mają miny jakbym im zhakowała system. Jedna z nich śmiało a głupio pyta, że to czemu se sama nie wyślę. Kulą w płot. Inna jeszcze głupiej na mój podniesiony ton, że młoda damo sprawa nie jest taka prosta, my teraz musimy usiąść z Islandią i omówić pani sytuację, czy i jaki pieniądz pani dać, na które konto i w której walucie słać. Mam otwartą buzię i nie mam słów. Po 28 dniach(!) wycia i głową w mur bicia, dzwoni mi telefon, w telefonie pan obcy, że słyszał historię moją(!) i że z pomocą przybył. Że mam wrócić do bab, prosi, i przekazać numer jego. Baby dzwonią i z miejsca, że ręce związane, umiejętności nie dane, ogólnie raczej wyjebane. Ale nagle cud, nagle baby milkną, słychać w tym milczeniu jedynie przełykanie śliny. A po chwili nerwowe klikanie myszką, buzia w ciup i posłuszne kiwanie głową. Po 28 dniach na moich oczach drukuje się dokument – choć z tym drukowaniem też cyrk, bo baby musiały zawezwać z innego działu kogoś, by im pokazał jak i co – babom oczy wychodzą, że można, że się da, że to o to chodziło, haha. Wszystkie pochylone jak nad namacalnym cudem, jedna zamaszysty podpis kładzie, największa akcja w tej dekadzie.

Baby wysłały dokument pocztą tradycyjną, nie wiem, czy po złości, czy z durności. Takie tutaj przyjemności.